sobota, 10 listopada 2012

Zima do jesieni przyjechała w odwiedziny

Przyjechała zima do jesieni w odwiedziny. Jak co roku się zbierała, pakowała, lecz zawsze wybierała się niczym sójka za morze. Lecz wreszcie raz jej się udało – i odwiedziła jesień zanim ta się ze swych terenów wyniosła. Lecz cóż myślicie, że się jesień ucieszyła? Naindyczyła się, napuszyła, zafoszyła... że jak to, że ty już mnie wyganiasz? Przecież to październik jeszcze, a ty już chcesz mi tereny zabrać i na biało wszystko przemalować? Przecież ja jeszcze zieleni dobrze w żółcie i brązy nie zmieniłam, a ty już chcesz wszystko na jednolity kolor? Gdzież ty mi ze swymi zaśnieżonymi buciorami na me kolorowe dywany?
Próżno się zima tłumaczyła, przepraszała, o przebłaganie prosiła. Tak się jesień wzburzyła, tak drzewnymi ramionami wstrząsnęła, że aż się wszystkich liści z brzóz, dębów i buków pozbyła... i choć pozornie wygrała, a ziemię znów pokryły kolorowe liściaste kobierce, to jednak dużo nie zyskała, bo drzewa prawie wszystkie swej kolorowej ozdoby się pozbyły – i choć chwilowo pięknie było, to już było widać, że jesień swego piękna długo nie pociągnie.

Stary Książ po raz pierwszy, choć po raz kolejny

To był kolejny wyjazd do Starego Książa. Kolejny, bo mafia wrocławskich duchów i zjaw zniszczyła mi kartę wraz zawartymi na niej zdjęciami. Ostatnio warunki fotograficzne też były ciężkie (lato, południowe ostre słońce, co akurat w staroksiążowej scenerii tworzy straszne kontrasty). Pora jesienna to nie tylko słabsze światło, ale dzięki wczesnemu śniegowi to także światło o wiele silniej rozproszone. 

Ale do Starego Książa najpierw trzeba dotrzeć. Zawieja z poprzedniego dnia co prawda ucichła i wiatr nie sprawiał problemów, za to topniejący na polu śnieg miejscami tworzył niemiłe kałuże. Gdy dobrnąłem do lasu, o mało nie pogoniłem w kierunku palmiarni zamiast Starego Książa, na szczęście coś jeszcze pamiętałem z poprzedniej wizyty – po krótkim szukaniu (i sprawdzeniu na mapie) znalazłem, że szlak idzie także za szlaban, co akurat było moim właściwym kierunkiem. Jeszcze tylko charakterystyczny wąwozik ze strumykiem, krótkie podejście i oto jest – Stary Książ. 

Jednak nie wspomniałem o pięknie przyrody po drodze. Śnieg posypany kolorowymi liśćmi to rzadki, a jakże piękny widok. Nie brzydsze są oczywiście wielobarwne drzewa, obsypane czapami śniegu. Drobne liście wciąż utrzymujące się na drzewach sprawiają, że śnieg o wiele bardziej trzyma się na gałązkach, co zmienia krajobraz na dwa sposoby – po pierwsze lekko rozmiękcza kontrastowe już kolory listków, z drugiej przygina niejedną brzózkę czy inne cieńsze drzewo o wiele bardziej, niż czynić to będzie w środku zimy, gdy śnieg swobodniej spada pomiędzy wąskimi witkami. 

A na zamku wojna 

Zamek, jak podaje definicja, to budowla o celach obronnych. Tak więc biegających wokół maniaków ASG należy potraktować jako dodatkowy klimat tego starego zamku, a nie jako dużą uciążliwość. Zwłaszcza, że nie dość, że całe ich wojskowe zabawy odbyły się akurat pomiędzy moim wyjściem z zamku a powrotem do niego, to jeszcze na szczęście towarzystwo „wojskowe” zaliczało się do tej grupy ludzi, których miło spotkać na szlaku. 

Za to zamek przysypany śniegiem dużo traci na swej zjawiskowości. Uważam, że rudawa ubita ziemia dobrze komponuje się z ceglaną kolorystyką zamku. Oczywiście, zamek wciąż jest piękny – ale nie tak bardzo jak w maju. Śnieg cieniutką warstwą skrywa część tego piękna, a i zamek skąpany w cieniach wygląda ciekawiej. Jednak piękna w zamku tak dużo, że nawet w śniegu wygląda lepiej, niż niejedna ruina w najbardziej sprzyjających okolicznościach. 

Trochę spokoju na drodze



Po krótkim zwiedzaniu Starego Książa wybieram się w dalszą drogę, tym razem w przeciwnym kierunku niż poprzednio. Zastanawiałem się nawet, czy nie odszukać na czerwonym szlaku miejsca widokowego, z którego ostatnio podziwiałem „nowy” zamek, jednak wybrałem szlak zielony do zabytkowego cisu Bolko. Dzięki temu, że jesień strąciła już znaczną część liści z drzew, nagle odkrywam nowy punkt widokowy na duży zamek. Gdzieś między gałęźmi wypatruję część twierdzy obronnej... i to tylną. Choć oczywiście strona wejściowa Książa jest o wiele bardziej reprezentacyjna i spektakularna, to podziwiając panoramę zamku zdecydowanie piękniejsza wydaje mi się tylna, kamienna część zamku. 

Dziś i sama droga funduje mi dodatkową atrakcję – miejscami gruba warstwa śniegu połączona z mieszanką mokrych liści pod spodem powoduje, że schodząc w dół trzeba obrać inną taktykę – nie zawsze daje się normalnie zejść w dół, za to daje możliwość wykonania wielu zjazdów na butach. Choć niejednokrotnie zjazdy te odbywają się w niskim przysiadzie, a czasem i dosłownie na czterech literach, to atrakcji co niemiara... tak więc polecam tą drogę (oczywiście w tym samym kierunku) w okresie zimowym. 

Wąwozem Książ, czyli przełom Pełcznicy

Nic co piękne nie trwa wiecznie, i w końcu docieram do dna doliny, do wijącej się meandrami rzeki. Choć teraz wygląda jak zwykła rzeka, to w maju przełom Pełcznicy bije swym krajobrazem wiele miejsc popularnych wśród turystów. Za to o tej porze roku zupełnie blisko spotkam dzięcioła. W życiu ledwie kilka razy zdarzyło mi się wypatrzyć go gdzieś z daleka, nawet jego charakterystycznego dziobania w drzewa zbyt często nie słyszę – ten dawał się podejść tak blisko, że wyraźne były jego kolory i dopiero wtedy odlatywał kawałek dalej, bawiąc się ze mną niczym w berka. 

Kawałek dalej bagienko przy drodze. Ot, kwadrat wielkości boiska do koszykówki. W porze letniej światło przebijające się przez liście tworzyło cienie budujące charakter tego miejsca – dziś to uroczysko równomiernie oświetlone (niczym sportowe boisko do gry w koszykówkę :) nie tworzy żadnego klimatu a co gorsze, nie widać nawet jego bagniskowatości, co może stwarzać zagrożenie dla potencjalnych szwendaczy. Gdzieś po drodze minąłem zamocowany w skale mostek, krótkie obejście miejsca w którym nie ma naturalnej ścieżki. Tak jak mostek sam w sobie jest łatwy do pokonania, jednak tuż przed nim wąska w warstwie śnieżnego puchu nie dość że prawie zanika, to zbliża się tak blisko krawędzi, że nawet lekkie ześlizgnięcie nogi może zaowocować upadkiem o 2 metry w dół. Na szczęście odrobina ostrożności wystarczy, aby przejść ten kawałek, choć odrobina strachu gdzieś tam drąży umysł, choć to właśnie dzięki niej człowiek decyduje się na większą rozwagę. 

Półmetrowy wodospadzik też traci na urodzie w tych warunkach pogodowych, bo śniegu wciąż jeszcze zbyt mało, aby rzeka skryła się pod warstwą lodu, a zacienienie rzeki schowanej w wąwozie plus woda silnie zmącona wzburzonym nurtem sprawiają, że wszystko staje się szare i bure. Oczywiście, wokół pełno jesiennych drzew – jednak jednostajny szum wody sprawia, że to rzeka jest tu główną gwiazdą, a ta akurat nie przybrała dziś swego makijażu. 

Za to idąc dalej czerwonym szlakiem ku zamkowi, jakoś bardziej widzi się jesień. Wokół pełno kolorowych liści. Choć trochę dalej od drogi to głównie już drzewa o grubych pniach, to bliżej drogi widać głównie brzózki o cienkich pniach, uginające się pod ciężarem czap śniegu. Tak, trzeba przyznać, że tak wczesna zima to trudna próba dla młodych drzewek, bo dzięki liściom tworzą się większe (cięższe) czapy. Stare drzewa zdążyły stworzyć sobie twardy pień, który utrzyma trzon drzewa, najmłodsze nie mają jeszcze tak rozłożystej korony a równocześnie bardziej elastycznie poddają się naciskowi, jednak te średnie – trudno powiedzieć ile z nich przetrwa ten okres... 

Powoli do domu wracać pora...

O samym zamku Książ nie będę się rozpisywał, bo tym razem go nie zwiedzałem, zajrzałem jedynie do schowanego gdzieś w piwnicy baru. Połowa pętli zrobiona, warto się posilić. Aż dziwnie wygląda Książ gdy te wszystkie budy przed pierwszą bramą są zamknięte. Po posiłku pora ruszać dalej. Szlakiem niebiesko-żółto-niebieskim udaje się w kierunku Starego Książa. Jeszcze przez chwilę podziwiam jesienno-zimą dekorację lasu, jednak przy pierwszym ostrym skręcie przy rododendronach bardziej zwracam uwagę na drogę. Choć droga wije się prawie cały czas na jednej wysokości, nie ma większych wejść czy zejść, to właśnie taka droga najbardziej kojarzy mi się z drogą górską. Droga z wygładzonych setkami kroków dużych kamieni, z jednej strony opadająca stromo w dół i odsłaniająca widoki na naprzeciwległe zbocza, z drugiej ograniczona kamiennymi blokami wspinających się stromo ku górze. Mimo śniegu i jesiennego ubarwienia liści, wydaje się wyglądać tak samo jak w maju, bo przecież to nie żywa, a martwa natura stanowi głównie o jej pięknie. A przecież skały nie zmieniają swych ostrych kształtów niczym zgrubnie ledwo ociosany kamień, a prawie pionowe powierzchnie raczej nie utrzymują trwale śniegu, który uchować się może jedynie w drobnych zagłębieniach. 

Jednak ta droga kiedyś się kończy... na drugim jej końcu znajduje się spore wypłaszczenie. Choć droga przestaje tu być tak wyraźna, a i znakowanie szlaku nie zawsze zdaje się zbyt dobrze, to jednak ciężko się tu zgubić. Więc w tym okresie przejściowym, zamiast skupiać się na wypatrywaniu właściwej drogi, lepiej napawać się pięknem drzew. Główna droga w dół, nie dość że szeroka, obchodzi to wzgórze takim łukiem, że z którejkolwiek strony by go nie okrążać trudno by tu zbłądzić i zejść w dół w niewłaściwym kierunku. To chyba najmniej strome zejście/podejście na całej trasie, trasa co rusz zakręca, nie ma ostrych zakrętów, nie ma ostrych zejść. Za to wokół pełno brzózek przygiętych ciężarem ogromnych czap śniegu, z którego to znaczną część uwalniam w ramach zabawy, dając szansę cieniutkim drzewkom znów dumnie spojrzeć ku niebu. 

Patrzcie do góry

W miejscu tym schodzi się bardzo łatwo, więc szybko docieram do mostka przerzuconego nad rzeką. Niestety, za mostkiem trudno odnaleźć szlak, na szczęście w mocno przerzedzonym poszyciu drzew łatwo wypatrzyć mury zamku. Tak więc na czuja obieram jedną z dróg, która okazuje się właśnie zaplanowanym na ten odcinek żółtym szlakiem. To dosyć strome podejście, a wchodzenia nie ułatwia fakt, że tą samą drogę (choć oczywiście w kierunku przeciwnym) wybrała sobie woda spływająca ze szczytów do głównego koryta Pełcznicy. Tak ostre nachylenie stoku sprawia, że częściej spoglądam ku górze. To dzięki temu zauważam, że choć na ziemi pełno jest śniegu, to na gałęziach wysokich drzew jest go raczej mało. Jakże pięknie wyglądają kolorowe, jesienne liście na tle błękitnego nieba... 

Zjawa ze Starego Książa

Jeszcze kawałek i ponownie dochodzę do Starego Książa. Choć zmieniło się oświetlenie, to wciąż nie zyskuje dużo na swym pięknie. Jednak wolę go podziwiać zatopionego w mnóstwo cieni i kontrastujących z nimi plam światła, w warunkach o wiele trudniejszych fotograficznie, za to o ile piękniejszych. A może to tylko problem ze śniegiem który przykrywa jego piękno? Któż to wie? Nie wiem tego ja, nie wiedzą tego także fani strzelania z ASG, których tym razem spotykam zmęczonych długą walką między sobą, próbujących z mokrych witek drzewnych wykrzesać trochę ognia na ognisku. Gdzieś między murami daje się zauważyć tajemnicza zjawa, choć nie słyszałem raczej o żadnej legendzie dotyczącej tego zamku. 

Słońce powoli zniża się nad horyzontem. Jeszcze kilka fotek na próbę, z drzewami schowanych w cieniu zbocza na tle jasnego słońca i można wracać do domu. W wielu miejscach śnieg już pokrywa warstwa wody, ciężko więc przejść suchą stopą, na szczęście w samochodzie czekają suche buty na zmianę. 
Na koniec powiedzieć muszę jedno: pętelka zahaczająca o obydwa zamki Książ jest przepiękna, i warto ją odwiedzać w różnych porach roku aby odkrywać kolejne jej uroki - bo o każdej porze roku największą atrakcją stają się inne jej zakątki. I strata to ogromna nie móc poznać ich wszystkich...

Zasmuciła się wielce zima, że jesień tak tą wizytę odebrała. A przecież tylko chciała ją odwiedzić, podziwiać jej piękne stroje w odcieniach brązu, przeplatane złocistymi ozdobami. Ustalić chciała kiedy ma już przyjść na stałe, czy przyjść dzień wcześniej, bo jesieni już spieszno na nowe ziemie, czy może odwrotnie, dać jej jeszcze tydzień więcej, na spakowanie, na uspokojenie sentymentu po opuszczanych ziemiach... nic nie ustaliły, więc zima w tym roku przyjdzie wtedy, kiedy jej będzie pasowało, i pewnie jak co roku spierać się będą zawzięcie, czy to już, czy jeszcze nie – a ludzie narzekać będą na przejściową chlapę, szarość i nudę. No cóż, nie zimy to wina, wszak próbowała, lecz skoro jej nie chcą, skoro tak przegnali – to i odeszła na razie w sromocie, aby za jakiś czas już jak na swoje tereny tu wrócić...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz